Wiosna, wiosna i po wiośnie...
Ano. Spóźniłam się z wiosennym
postem - ale nic to nie szkodzi, prawda? :) Nic to frapującego oglądać krokusy w
sezonie kwitnienia krokusów. A tak - teraz będą
miłą reminiscencją...
Początek - to jak widać bardzo wczesna
wiosna. Nie wiem, jak Was - ale mnie wtedy cieszy każdy pęczniejący pąk
na drzewie i pierwsze oznaki wegetacji - trawki czy nawet chwasty.
Lubię
pierwsze prawdziwie ciepłe popołudnia i jasne zmierzchy, kiedy można
chodzić godzinami i szukać tych skromnych, wcale jeszcze nie bujnych
oznak wiosennienia świata. I szczerze przyznam, że cieszą mnie one i
zachwycają znacznie mocniej, niż te późniejsze przeobfite kwitnienia.
Niespecjalnie lubię takie np. magnolie czy azalie - za dużo tego
kwiecia dla mnie, ja jestem bardziej "detaliczna. ;-)
Włócząc się godzinami po lesie, popod lasem po suchej zeszłorocznej trawie udało mi się znaleźć i
dzikie przebiśniegi, i sasanki, i nawet psiząb (o dziwo!) i wreszcie
zimoziół północny. :) I oczywiście moje ukochane zawilce - w tej
ich najlepszej fazie, przed rozkwitem, kiedy są tłuściutkie, krępe i
pochylają główki. :) Trafiłam nawet na zawilce liliowe, co mnie niezmiernie
zaskoczyło. Nie było natomiast żółtych, nigdy ich na żywo nie
widziałam, choć wiem, że są. I żółciutki pierwiosnek wyniosły, który
nieodmiennie kojarzy mi się z moją kochaną Babcią, u której widziałam go
po raz pierwszy.
A w tych całkiem pierwszych dniach, na
przedwiośniu - standardowe "pierwszaki" wiosenne : podbiał, lepiężnik i
łuskiewnik, wyłażący spod ziemi jak Obcy...